11.3.08

Historia innej pani. - czyli opowiastka z okazji prazdnika żjeńszczin.

Zawsze była inna. W podstawówce trzymała się na uboczu. Miała smutną twarz, którą czasem przeszywał spazm sardonicznej radości. Uczyła się przeciętnie - wolała przedmioty humanistyczne i biologię, ale nawet w nich nie była specjalnie dobra. Ot, uczeń trójkowy. W domu, zamiast uczyć się lubiła oglądać kolorowe magazyny; gapiła się też często w telewizor. Można by powiedzieć, że była szarą myszką, dziwadłem, zwierzęciem porzuconym na dnie studni, patrzącym na koło błękitu nad głową, bez cienia nadziei na zmianę. Tak można by powiedzieć, ale ona tak właśnie czuła.
I tak z roku na rok, dorastała, jedna z wielu, w wielkim bloku-ulu. Jedna z wielu podobnych duszyczek, wychodząca wcześnie rano do szkoły, rok po roku starsza i dojrzalsza, była już kobietą.
Jednak pewnego dnia pojawił się On. Był przystojny, dowcipny, nie ignorował jej, a wręcz przeciwnie, wydawało się, że coś w niej widzi. Zrazu Inna nie dawała poznać po sobie, że zaloty Onego cokolwiek ją obchodzą, a jedynie, ze zdwojoną ochotą, udawała obojętność. On jednak był wytrwały. Dzień po dniu przysyłał jej kwiaty i miłe SMS'y, dzwonił, interesował się, był opiekuńczy.
Minęło parę miesięcy i byli razem. Inna miała już w życiu chłopaków, ale z Onym było inaczej. Poważniej. On potrafił słuchać, potrafił dać jej oparcie, przy nim nie czuła się już taka inna.
W międzyczasie Inna zdała maturę (Ony był starszy i na studiach już), i pojawiła się kwestia wyboru drogi życia. Błękitne koło, wydające się teraz bezpieczne i nie goroźne, było już na dobre zasłonięte starannie wyprasowaną koszulą Onego. Tak na prawdę, Inna nie miała już wyboru. Była w ciąży.
Dziecko urodziło się w terminie, było zdrowe i śliczne - rechoczący i sapiący mały bobasek o oczach ojca. Inna nie była z Onym w związku małżeńskim, więc sprawa była odrobinę skomplikowana - mieszkała ciągle z rodzicami, On był spoza miasta i też mieszkał z rodzicami w dużym domu, ale na wsi.
Problemów było więcej. Matka Innej, delikatnie to ujmując, nie była zadowolona z obrotu sprawy. Inna nie przedstawiła nawet Onego rodzinie, więc matka miała już o kawalerze wyrobione zdanie.
On był w ruchu - studia, imprezy, praca wieczorami. Pisał artykuły, prowadził aktywne życie. Inna starała się nawet wtopić w towarzystwo jego znajomych, ale okazało się to trudne. Oni jej nie akceptowali, patrzyli na nią jak na jakiś obcy twór.
Po półtora roku, w którym to czasie syn Innej rósł jak na drożdżach, a sama Inna podjęła pracę zawodową jako księgowa, problem ich związku na kocią łapę zaczynał być palący. On jakoś nie kwapił się do oświadczenia się Innej, był zajęty swoimi sprawami. On był dobrym ojcem i zajmował się synem, ale sama Inna była znów na uboczu, na marginesie, gdzieś obok głównego nurtu.
Szczęście niespodziewanie przyszło jednego wiosennego dnia. On zapukał do jej drzwi (zarabiała jako księgowa już wystarczająco dużo, żeby wynająć małą kawalerkę na obrzeżach miasta, a synem zajmowała się jej matka). W ręku miał kiść wonnych lilii a w sercu oświadczyny. Zrazu Inna nie mogła uwierzyć. Większość jej koleżanek miała już mężów, a ona jako jedna z niewielu panien, ciągle czekała na tę chwilę. A ona właśnie nadeszła pięknego majowego dnia.
Ślub był skromny, wesele przeciętne, ale Inna szczęśliwa. Zamieszkali razem, On kończył już studia, rozglądał się za dobrą ścieżką kariery. Inna zajmowała się synem.
Lecz coś zaczęło się psuć. On oddalał się od Innej. Coraz częściej nie było go w domu, przychodził zmęczony, miał dziwny, rozkojarzony wzrok. Po pewnym czasie szydło wyszło z worka. On był żonaty. Miał córkę i syna w Irlandii. Cały świat Innej legł w gruzach.
Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że jej mąż, ojciec jej dziecka, że On może mieć jeszcze jedną rodzinę. To było niemożliwe! Tak przecież nie można! Nie można mieć dwóch żon! Nie można! To jest nielogiczne! Tak nie wolno!
Następne parę miesięcy przeżyła w smutku, rozerwana wewnętrznie. On zarzekał się, że to ona jest tą jedyną Inną w jego życiu i że tamta inna rodzina to tylko epizod z jego przeszłości i że nie ma dla niego większego znaczenia.
Inna zaczęła osuwać się w smutek i inność. On był z nią, był ze swoim rosnącym synem, ale pozostawała nieznośna zadra.
Po ślubie, stosunki z matką polepszyły się na tyle, że Inna z nią rozmawiała. Matka doradziła jej, żeby nie robiła żadnych głupstw i żeby myślała przede wszystkim o synu. "Dziecko powinno mieć ojca i matkę!", mówiła, a w jej głosie była pewność i autorytet. "Ojca i matkę, ojca i matkę, ojca i matkę, Ojca i Matkę!!!". Ale głowa innej znów zaciążyła, studnia znów wyciągnęła się i pogłębiła.
Inna zapragnęła uciec. Nie, nie tak go ciepłego kraju, gdzieś na wyspy Bahama, czy do Australii chociaż. Uciec do wewnątrz, byle dalej od świata, byle dalej od parszywego świata, do inności, do przodu do inności.
A tymczasem sprawy znów przybrały zły obrót. Do Innej doszły słuchy, że On nie jest jej do końca wierny. I nie chodziło tym razem o jego irlandzką żonę, ale o koleżankę z pracy. Chęć ucieczki do studni pogłębiła się.
Traf chciał, że w owym czasie Inna zaczęła się szerzej interesować Internetem. Spędzała tam coraz więcej czasu, to na forach dyskusyjnych, to na czatach, to znowu czytając blogi - nową manię internetową.
A czas nieubłaganie leciał. Syn dorastał, On oscylował między światem, a Inną. W międzyczasie na świecie pojawiła się córka.
Patrząc z pewnego dystansu można by dojść do wniosku, że widzi się na normalną, szczęśliwą rodzinę. Normalną rodzinę. W gruncie rzeczy tak właśnie było. Byli normalną rodziną. Wyskoki Onego i parę niegroźnych flirtów Innej niczego tu nie zmieniało. Byli Rodziną.
Problemy zaczęły się, jak córka Innej i Onego skończyła trzy lata. Depresja Innej pogłębiała się, nie pomagały środki farmakologiczne, ani terapia. On zarabiał wystarczająco dużo, żeby Inna została otoczona właściwą opieką, ale poza powierzchownym zaleczeniem bólu, problem pozostawał. Problemem tym była studnia. Studnia, której ściany były śliskie i gładkie. Nie wystawał z nich żaden stopień, żadna podpora.
Na blogi o tematyce feministycznej i lewicowej Inna napatoczyła się przypadkowo. Szukała czegoś w Internecie, sama nie wiedząc na co może natrafić. Zrazu zaszokowało ją dziwne słownictwo, nacechowane określeniami w stylu "filozofka", "prawniczka", czy "anarchoekofeminizm radykalny". Inna zawsze było wrażliwa. Czuła bardziej niż myślała - chciała może odgrodzić się od świata, była w sumie inna, ale prawda była taka, że Inna była kobietą wrażliwą. I zaczęło się.
Ogarnęło ją uczucie, które czuła pierwszy raz w życiu. Czuła siłę! Czuła władzę! I nie tylko w świecie jej studni, do której spuszczał się okazjonalnie na wiaderku na wodę On. Nie tylko w studni w której z nią unosiły się na wodzie, leniwie przebierając kończynami, jej uśmiechnięte dzieci. Inna poczuła, że jest w stanie zawładnąć światem!!!
Jej życie zmieniło się radykalnie. Zrazu, nie było widać żadnych istotnych zmian zewnętrznych. Może jej matka coś zaczęła przeczuwać i nawet wiedzieć co się święci, ale czy tak na prawdę było, czy tylko mogło się tak zdawać, nie będzie nam nigdy dane się dowiedzieć.
Spędzała coraz więcej czasu na stronach, forach i czatach feministycznych. Chłonęła nową ideologię jak gąbka, bo trzeba nam wiedzieć, że Innej nigdy nie interesowała filozofia, religia, ani jakiś konkretny światopogląd. No może za wyjątkiem tej studni, ale po co psu w studni światopogląd i ideologia, czy może religia? Żeby tonął szczęśliwszy?
W końcu jej nowa pasja i mania wyszła poza nierealny świat Internetu. Zaczęła się spotykać z prawdziwymi feministkami z krwi i kości. Zaczęła czytać (w życiu tak dużo nie czytała!) coraz więcej i coraz szybciej. Jej dotąd uschła dusza rozpromieniała i zapełniła się fermentem i ciśnieniem, które chciało znaleźć drogę ujścia.
On w końcu zainteresował się jej późnymi przyjściami do domu. Zaczął coś pytać. Inna postanowiła milczeć jak grób i udawać obojętność. Ot, była dłużej w pracy, ot, siedziała ze znajomymi trochę po pracy w kawiarni.
Stała się rzecz dziwna - na ulicy ludzie zaczęli na nią spoglądać. Sziwnie patrzeć, tak jakoś z zaciekawieniem, a może odrazą. Parę razy zdarzyło się zrozumienie i poparcie, parę razy Inna została zganiona.
Jej wiedza, jej ideologia, ich ideologia, zostały ugruntowane. A łączył je jeden cel - jeden wspólny wróg. Wróg, którego twierdza musi runąć, którego świat musi paść, twierdza, której ściany nie wydawały się już takie strzeliste.
Znów minęło trochę czasu. Inna zmieniała swoje podejście do kwestii zdrady. Miała wielu kochanków, im więcej, tym lepiej. Jeśli On nawet coś podejrzewał (kiedyś wydawało się jej, że śledzi ją jakiś samochód, z kierowcą palącym non-stop papierosy), nie dawał po sobie nic poznać. Chodził do pracy, był w domu. Córka zbliżała się powoli do niebezpiecznego wieku, syn był już na studiach, ale ciągle mieszkał z rodziną. Mieli już duże mieszkanie - kariera Onego przebiegała owocnie, a sama Inna także znalazła drogę zawodową.
Matka Innej już wiedziała. Wyczuła to szybko, ale nie mogła nic zrobić - ot taki los, jak ktoś zacznie się osuwać w głąb studni...
A Inna lśniła. Światło pochodziło gdzieś z boku, skądś indziej, ale jej już to nie obchodziło. Ona byłą Panią.
Stosunki między Onym, już szpakowatym, lecz ciągle atrakcyjnym mężczyzną, a lśniącą Inną zaczynały się psuć. Nigdy nie było jak w niebie, ale teraz sytuacja się obróciła. To On był na dnie studni, a ona pławiła się na tafli wody gotowa by spaść.
Rozwód przebiegł bardzo sprawnie. Syn był już dorosły, a córka na tyle dojrzała, żeby zrozumieć co się dzieje. Matka przestała się do Innej odzywać, ale Inna jej nie potrzebowała. Inna bowiem miała wroga. Śmiertelnego wroga, a jej Matka mieszkała w jego obozie. I wcale nie była skłonna być jej agentem. O nie. Jej matka chciała pokoju, pojednania.
Nie to jednak rodzinie Innej i Onego było dane. Do pojednania nigdy nie doszło, On znalazł w końcu inną Inną, Inna została w świecie ze swoją wywróconą studnią, w której grawitacja nie przyciąga rzeczy, a raczej je odpycha. I to tak skutecznie, że poza omszałymi ścianami, taflą wody, nie pozostało w tej studni nic.
Dzieci odleciały z domu lotem koszącym. Syn Innej i Onego poszedł na studia, ale zawalił je koncertowo i zajął się handlem używanymi telefonami na Allegro. Z córką los obszedł się łaskawiej, o ile można tak w ogóle powiedzieć, że to los. Poznała Innego Onego i są ze sobą szczęśliwi.
Inna pisze książkę. Ponieważ jednak w studni jest wilgotno i ciemno, a doskonale wyprasowana koszula Onego już nie napełnia jej swoją jasnością, Inna ma problemy z atramentem. Bądź to go nie widać, bądź scieka z białej karki tworząc dziwne zacieki. Na szczęście Innej została jeszcze telewizja i kolorowe magazyny. Gdyby nie one, kto wie, czy czasem Inna nie dołączyłaby do innych Innych w jakimś odosobnionym miejscu. Takiej innej zbiorowej studni.

Wszystkim nie dogodzi

Krytykujący JKM'a często posługują się argumentem, że nie stara się On zjednać sobie największej liczby ludzi, że odstrasza swoimi poglądami wiele osób, które zwyczajnie boją się rozwiązań w stylu silne i klarowne prawo, brak państwa opiekuńczego, czy mordercza konkurencja na rynku pracy. Krytycy ci podkreślają też często brak medialności JKM'a, a też w końcu, ostatni start z listy LPR. Ależ Panowie! Właśnie o to chodzi. Miazmatów jest w bród! Lepiej zrazić do siebie trzy osoby i zjednać jedną wartościową, niż starać się być jak większość polityków demokratycznych - papier toaletowy, który ma trafić do każdego. Zresztą tak samo postępowali prawdziwi komuniści. Wiedzieli, że wszystkich nie przekonają. Tylko, że oni non-konformistów eksterminowali.

10.3.08

O wolności kobiet

Część kobiet preferuje życie samotnicze. Nie jest typem domatorki, wiernej żony (choćby i nawet najwredniejszczej po charakterze), ale raczej lubi samotność i niezależność. Wyobraźmy sobie taką sytuację: kobieta taka ma swój dom gdzieś w głuszy, czy na wsi - generalnie na odludziu. I tam sobie mieszka i pracuje, przykładowo jako pisarka i dama. Lecz żeby nie było zbyt idyllicznie, w okolicy grasuje paru rabusiów-pijaczków. Meżczyzn oczywiście. Są bardzo cwani i nie dali się jeszcze złapać Policji. Jak nasza biedna bohaterka miałaby się przed nimi obronić? W fizycznej konfrontacji nie ma najmniejszych szans. Policja jest powolna i opieszała - w sumie ma związane ręce. Ochroniarze kosztują bardzo dużo. Jedynym rozwiązaniem jest posiadanie przez naszą bohaterkę broni palnej. Jej teren prywatny powinien być ogrodzony i oznakowany, ale osoby przebywające na nim bez zezwolenia powinny być do odstrzału. Nasza pani powinna mieć "a licence to kill" - na własnym terenie, ma się rozumieć. I tyle. Innej opcji nie ma. "Ręce do góry!", strzał ostrzegawczy w niebo i dalej już w delikwenta/delikwentkę, bach! bach!

Gazeta Wyborcza, czyli gówno z miodem.

Pani Magdalena Środa, etyczka, filozofka i feminista, na łamach "Wybiórczej", daje popis manipulacji i heglowskiej dialektyki. Na wstępie (nie pochodzącym jak sądzę od M.Ś.) czytamy: "Dopóki kobiety nie zaczną dzielić obowiązków domowych z mężczyznami, dopóty będą pracownikami 'gorszej kategorii'. Państwo musi stworzyć takie warunki, by obowiązki wychowawcze były równo podzielone przez rodziców". Chciałbym przez chwilę skupić się na tych dwóch zdaniach.
Początek tego andronu, to jakieś kuriozum. Po pierwsze, dlaczego słowa "gorszej kategorii" są ujęte w cudzysłów? Jest to cytat? Może przenośnia? Ironia? Że tak się często mówi? Nie słyszałem. Słyszałem "brzydsza płeć", "ładna płeć", ale o gorszej nic do mych uszu nie dotarło (Może ktoś mnie ogłączył od Matriksa?). Po drugie - rozumiem, że chodzi o to, żeby kobietom w domu pomagali mężczyźni, gotując, sprzątając i wykonując typowo kobiece prace domowe. A z tego zdania zdaje się wynikać, że faceci w domu gotują i sprzątają, a kobiety chodzą do pracy i są gorsze, bo nie pracują jeszcze w domu, na zasadzie: 50% podłogi sprząta facet, a 50% kobieta. Ja oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Gazeta Wyborcza, to pismo skierowane raczej do półgłówków, którzy nie zastanawiają się nad znaczeniem czytanych słów, zdań, akapitów i artykułów, do takich RAZ'owych "przeżuwaczy".
Część druga, to jawne propagowanie faszyzmu i totalitarnej roli państwa. Jestem przekonany, że większość czytelników mojego bloga (nawet tych o lekko lewicowych poglądach), zgodzi się z twierdzeniem, że państwo nie ma prawa ingerować w to, ile kto pracuje w domu, a ile poza nim. Jest to tylko i wyłącznie sprawa dwóch osób tworzących związek. Jeśli kobieta decyduje się na pracę w domu a mężczyzna na pracę poza nim, to jest to tych państwa autonomiczna i niezależna decyzja i tyle. Tak samo, jeśli pan zdecyduje się siedzieć w domu, a pani napylać do fabryki. Też ich decyzja.
Pani Magdalena Środa, jest w moim przekonaniu pokraką intelektualną i jej poglądy to zlepek półprawd, wymysłów i fantasmagorii. Dziwi jednak jej wysoka pozycja. Na co potrzebna jest razwiedce i innym klikom taka niunia? Prawdopodobnie to kolejne działo do rozbijania rodziny.
Tyle jeśli chodzi o wstęp. Reszta wywiadu to rzeczone "gówno z miodem". Jak tylko Środa coś powie z sensem (mamy roszczeniowe społeczeństo - ludzie lubią strajkować), to zaraz łubudu, o budowie państwa opiekuńczego. Jak gada o potrzebie wspierania (rozumiem ma na myśli nie przeszkadzanie) małych firm, to zaraz łubudu, że państwo powinno promować zatrudnienie kobiet (zabierając kobietom bogatym i dając biednym, oczywiście)... itd.
Dodatkowo MŚ, już troche z większym sensem, zdaje się rozumieć fakt, że w państwie, bogactwo (zatem i wpływy z podatków) generują przedsiębiorcy. Pisze (MŚ, czy ktoś inny?), że "ledwo się wyrwaliśmy z realnego socjalizmu ku wolnemu rynkowi (? - slime-x), już chcemy z powrotem socjalizmu, zanim ten wolny rynek zaczął przynosić owoce". Jasne. Tyle tylko, że pani M.Ś. patrzy na świat jako prosiaczek maczający swój ryjek w korycie. Od zwykłej "świni" różni się tym, że rozumie, skąd pochodzi pasza i pomyje. Otóż wolny rynek zaczyna przynosić krzyści od pierwszego dnia jego wprowadzenia. Tym, którzy pracują, tym którzy ryzykują, tym którzy są inteligentni, tym którym się chce. Właśnie między innymi tym kobietom, które zakładają firmy i zapylają świątek-piątek. A M.Ś. się jedynie ślini na myśl, że kiedy to towarzystwo już się ciężką pracą dorobi, przyładuje się odpowiednie podatki i regulacje, w ramach pomocy kobietom, żeby "siostry w płci i niedoli" oskubać do gołej skóry.
Taką to wizję świata reprezentuje pani filozofka Magdalena Środa. A tekst jest, generalnie, dla typowego 1/2-inteligenta, czyli nie wart czasu i 1zł50.

P.S. Środa ewidentnie forsuje żeniskie formy nazw zawodów. Do tego stopnia, że się zagalopowała i stworzyła "pracowniczkę". Co prawda słowo jest w słowniku ortograficznym PWN, ale ja nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił. "Pracownica" tak, ale nie "pracowniczka" - to ostatnie brzmi jak zdrobnienie.

Protest

Przypominam, że 12 III 2008, o godzinie 12:00, przed gmachem sejmu RP, na ul. Wiejskiej w Warszawie, odbędzie się demonstracja przeciwko ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Obecność obowiązkowa - proszę się zwolnić z pracy, czy poprosić rodziców o zwolnienie.