22.4.08

Znużenie?

Najpierw Korwin gada przez 15 minut jak to rodzice (w tym przypadku matka) decydują, kiedy córka może wyjść za mąż, a następnie, jak gdyby nigdy nic stwierdza, że obiektywnym (z definicji) momentem gotowości jest możliwość posiadania dzieci (czyli bezpłodne nie powinny wychodzić za mąż - ale się o tym przekonać - szczególnie katolik?). Pełna konsekwencja, nie ma co. Jeśli jest tu jakiś skrót myślowy, to ja go nie rozumiem. Proszę łopatologiczniej, bo na razie to wyszedł bełkot.

21.4.08

Nanotechnologia w buszu

Czasem zastanawiam się, co myślą ludzie prości i surowi, jak stykają się z czymś wysublimowanym, z czymś skomplikowanym, z jakąś koncepcją, czy ideą, którą jest trudno pojąć. Z jakąś materią delikatną, wszechstronną, bądź wąską, lecz głęboką. Z jakimś aparatem pojęć wychodzącym poza normalny świat codzienny, którego synonimem są dziś zmagania z codziennością podsycone sosem "ideolo" serwowanym przez mainstream'owe media. A muszę przyznać, że w życiu zdarzało się mi nawet wykorzystywać pewne zdolności do konstruowania antynomii, czy wręcz dręczenia naturalnej polskiej przewrotności i przekory, żeby, tylko i wyłącznie, obserwować jak kogoś regularnie trafia szlag. Choćby i najdelikatniej. Może i jest w tym jakaś doza zadufania w sobie, jakieś szaleństwo każące mi patrzeć na innych z góry. Na swoją obronę mam, niestety, niewiele. Ano może tyle, że nie robię tego za często, ale i zaraz można by rzec, że i okazji mam niewiele, ofiar jak na lekarstwo, każdy stara się wykonywać jakieś myki i wygibasy.
Styl ten, jakkolwiek może nie ozdobny, ani salonowy (czy aby na pewno?) nie przysparza mi sympatii, znajomych, czy koleżeństwa innych. Ot, wychodzę na zwykłego nadęciocha, człowieka "co to zawsze wie lepiej". A rzeczą wcale nie najprostszą jest wychodzenie z potyczek ręką obronną, tak, żeby pod koniec dnia palec Magoga logiki, Demiurga rozumowego podejścia do wszechrzeczy, przesunął paciorek w moją stronę. Ha! Ja nawet nie mam pojęcia czasem, czy aby ktoś nie patrzy na to z antypodejściem - wizją odwrotną, a pragmatyzm i darwinizm wcale nie dodają mi otuchy (czyśbym był też próżniakiem?). Pytanie, czy tak należy postępować, chyba odłożę ad acta, bo i nic z takich rozważań nie wyniknie, przynajmniej niewiele, ot może spostrzeżenie, że w życiu trzeba być oślizgłym gadem; a czy trzeba?
Paskudna skaza umysłu, jaką jest przerośnięte funkcjonowanie gruczołu abstrakcji, co to włada każdą myślą i każe wszysko rozkładać na specyficzne dla niej płaszczyzny, spycha mnie w czeluść niezrozumienia i w końcu chyba drwiny, bo co komu z nawet najszerzej opisanego i poszatkowanego oglądu świata, jeśli wnioski z niego wynikające (a także, nie bądźmy naiwni, często i jego siła sprawcza) stoją w sprzeczności z czyimś dobrobytem i ukontentowaniem.
Ale jednak pewna rzecz pozostaje, jest coś, co uznać trzeba za umysłowy zysk, za "urobek" intelektualny, plon poznawczy pękający pokłosiem ziarna myśli. Jest to poznanie, zgłębienie i wydedukowanie natury pragnień swojej ofiary bądź, jeśli o to chodzi, kata. Bo jakkolwiek nie byłbym głęboko przekonany o jednostronności takiego podejścia, wzbogacenie które dzięki temu uzyskuję jest warte katusz (przyznajmy - nie najstraszniejszych) niezrozumienia. Co sądzą inni, czas pokaże...