26.11.07

Szkolna urawniłowka

Cieszę się, że w Polsce są szkoły prywatne, szkoły obcojęzyczne. J. polski został bowiem niemiłosiernie ujednolicony. Wszyscy mówią tak samo. Co więcej, mówienie lokalnym slangiem, akcentem, gwarą, czy dialektem jest uznawane za obciach. Nie raz spotkałem się z Krakusami, skądinąd bardzo zacnymi, którzy to, szast-prast, przestawali mówić "na pole". Zaciągać też nie wypada trzeba się dostosować nawet wymową. Moim zdaniem to jest kompletna głupota. Język służy do komunikacji. Sposób, w który się mówi, przekazuje także informacje o pochodzeniu człowieka, jego pozycji w społeczeństwie. Chyba, że się ktoś tego wstydzi i nie chce uchodzić za wsioka, czy coś w tym stylu. Ale tak czynią też ludzie wywodzący się z dużych miast! Proszę mnie dobrze zrozumieć - nie uważam, że bycie wsiokiem, to obciach. Ale na jakiej zasadzie mieszczanie z dziada-pradziada, przyjeżdżając do Wawy porzucają to i nic a nic nie są z tego dumni? Nie bądźcie sknery - chciałbym też poznać trochie waszego argotu.
A teraz, odrobinę głupia zagadka lingwistyczna z pogranicza jezyka angielskiego i polskiego. Co to znaczy?:
"Ajent DESA portier, o w de! Konserwa ty w liberii, ale mów męto w polędwicę!"

Brak komentarzy: