8.11.07

Wpływ środków publicznego transportu na ludzkie zachowania.

Dziś, jadąc do klienta autobusem, usłyszałem rozmowę, a raczej długaśny monolog wypowiedziany przez około 40-letnią paną, która najwyraźniej zwierzała się swojej, dużo starszej koleżance. Szedł on mniej-więcaj tak: "... jak ja ją znienawidziłam, moją siostrę. Ona chciała tego... jak można się z kogoś śmiać, że bierze leki, specjalnie wyszydzać... moja matka miała cztery zawały, bardzo cierpiała... razem się nią opiekowałyśmy... a ona się śmiała... chodzę do kościoła, modlę się dużo... byłam bardzo chora, choroba nie spadła na mnie nagle, nie wiedziałam co robić... matka na wyjeździe miała pracującą jedną komorę, bardzo cierpiała... no opiekowaliśmy się nią, znaczy już nie, bo umarła... ja się dużo modlę, coś jest takiego, że człowiek drugiego człowieka... był okres kiedy miałam dziwne odczucie, tak jakbym brała narkotyki, ale w życiu nie brałam, tak jak teraz wiem, że drzewo to drzewo i człowiek to człowiek, a wtedy nie... jak szłam do lekarza, to mi mówił, żebym do księdza poszła... i coś takiego jakby mi klatka piersiowa pękała i potem były egzorcyzmy... i przeszło, potem ten metal, siadałam na krześle i, nooo dwa cetymetry od ziemi... krucyfiks spadł z ściany i przed śmiercią papieża pękł krzyż... a ja już wiedziałam... znam osobę tak ją ktoś oszukał, zdradził i oszukał... a ona naiwna jak każda blondynka... Bo są tacy ludzie... piszę teraz pracę licencjacką, bo poszłam na studia, jestem juz na trzecim roku, ale już jest lepiej przeszłam to, ale byłam o krok od śmierci parę razy w zyciu...". (Spisuję to z pamięci, ale śweżej. To było parę godzin temu. Do tego niektóre fakty mogłem przekręcić, a resztę wyprostował mój logiczny umysł. Więc może istota przekazu umknie gdzieś, utracona w tłumaczeniu. Pragnę także podkreślić, że spisuję tylko krótki wycinek wypowiedzi, a raczej jej streszczenie - całość trwała około 15 minut.) Kobiety rozstały się po jakimś czasie mówiąc sobie "Szczęść Boże", ta blondynka wysiadła, a ja jechałem dalej do klientki.
Będąc na miejscu, w dalszym ciągu byłem pod wrażeniem tego monologu, więc nie omieszkałem opowiedzieć o tym dziwnym wypadku, na co usłyszałem, że mój chlebodawca również w życiu spotkał wielu dziwaków. (Ja w między czasie próbowałem odkryć, gdzie znajduje się port USB w komputerze.) Opowiedziała historę o warszawskim Starym Mieście i o dziwnym panu, który chodził w koronie z Burger Kinga, miał płaszcz i coś, co przypominało berło. Dalej, okazało się, że jej matka, to sekretarka w gabinecie dyrektora mojej podstawówki, a ona sama mieszkała niedaleko. Pokazała mi nawet paręnaście zdjęć, ale nie rozpoznałem nikogo. Niestety mam kiepską pamięć do twarzy.
Nie przewidzałem wtedy przyszłości, choć prawdę powiedziawszy nie starałem się za bardzo, a no ogół i tak mi kiepsko idzie. Miałem jedynie nadzieję, że monolog pani z autobusu wywietrzeje mi z głowy zaraz po spotkaniu z klientką. Stało się inaczej.
Potem przechodziłem koło kościoła. Przeżegnałem się bogobojnie, tak jak robiła to moja Matka. Kościół ten jest na drodze między przystankiem autobusowym, z którego wysiadłem i domem klientki. Koło kościoła przechodziła wtedy dobrze ubrana pani, krzycząc do telefonu takie słowa, że mi uszy więdły. Epitety były wyraźnie skierowane w stronę osoby płci pięknej.
W tym kościele święciłem święconkę w zeszłym roku. Moja dzewczyna nie chciała wtedy wyjść ze mną; powiedzała, żebym sam to zrobił.

Teraz siedzę sobie w ciepłym domciu, popijam piwko z lodówki i myślę sobie, że jakbym miał samochód, to bym tego wszystkiego nie usłyszał. I jak tu nie być fanem miejskiej komunikacji?

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ten gość z burgerową koroną to stały bywalec warszawskiej Starówki.

slime-x pisze...

Wiem, wiem. :) Choć ja go nigdy nie widziałem, wielu ludzi mi o nim opowiadało.