Siedzę sobie w autobusie. Wracam od klientki (czyli standard). Z przodu jakiś kizior nadaje. A to to, a to śmo. Głos ma jak facet, który pije od 30 lat. W sumie jakieś dziwne rzeczy, słowem frustrat jakiś czy cuś. No i dobra. W pewnym momencie autobus staje (przystanek na życzenie) nikt nie wysiada, a kierowca zza szybki do kiziora - "To tu! Światowida! Chciał tu Pan." A tamten na to - "Nieee, nie wysiadam, zmieniłem zdanie!!! Do przodu!" Na co autobus brrrummm do przodu właśnie. A potem kizior "Jakbym był w Hhhhhaaammburgu to bym miał zzzasiłeeek. 2500. No na to co potrzebujeee... Eeee." Itd... Wysiadł dwa przystanki dalej. Energicznie jak sprężyna, z przodu dość młoda twarz (góra 40).
Potem sklepik. Sklepikarz rozmawia z klientem, z którym jest na "ty". Ten ty, od którego jedzie wyłuszczaną właśnie filozofią, opowiada o jakiejś pigułce (koledzy najwyraźniej wiedzią o co chodzi) którą chciałby łyknąć i że wtedy, szuruburu, umpapumpa, tratatata, łups i wszystko byłoby tak jak ma być, czyli don't worry, be happy. Pod koniec dodał, że chciałby nawet tę pigułkę kupić od sprzedawcy (wolnorynkowiec???) Zastanawiam się i dochodzę do wniosku, że Pan Ty i kizior gadali o dokładnie tym samym.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz